Zwykle są to tętniące życiem, a nawet hałaśliwe miejsca do odwiedzenia. Casa de pasto , w której się znaleźliśmy, była pełna kakofonicznego potencjału: zdecydowana większość stołów była długa i przeznaczona dla kilkunastoosobowych grup rodzinnych, a jeśli jadłeś obiad jako para, to istniało prawdopodobieństwo, że będziesz siedział na końcu stołu, który w przeciwnym razie był pełen czyjejś rodziny. Tak też było z nami. Możesz prowadzić rozmowy, których inaczej byś nie prowadził, z ludźmi, których nigdy więcej nie zobaczysz, i badasz przestrzeń przy stole z nowym poczuciem terytorium.

Oboje z żoną od czasu do czasu wspominamy niezapomniany lunch w casa de pasto, który zjedliśmy wiele lat temu, podczas wizyty w pobliżu granicy z Hiszpanią. Długie kolejki hałaśliwych miejscowych zapełniały kozłowe stoły, a małe stado psów wędrowało między nogami zarówno stołów, jak i gości, szukając upadłych kąsków lub żebrząc o kości i inne resztki. Zostaliśmy wciśnięci na długą ławę i wszyscy musieli tasować swoje pośladki, aby nas wpuścić. Zamówiliśmy pieczoną kozę, ale kelner wrócił pięć minut później i krzyknął do nas, że ostatnia koza została już zamówiona. Wokół naszego stolika wybuchła wrzawa. "Kto zabrał ostatnią kozę z ust tych łagodnych piękności?". Winowajcy zostali odkryci i zmienili zamówienie, abyśmy mogli zjeść nasz pierwszy wybór. Oboje byliśmy szkarłatni z zażenowania, ale nie, jak się wkrótce okazało, na tyle zawstydzeni, by odmówić przyjęcia zamówienia. Psy okrążyły nas, rozpoznając dobrą rzecz, gdy ją zobaczyły. Czekały cierpliwie, gdy skubaliśmy mięso z kilkudziesięciu kości żeber.

Autor: Fitch O'Connell ;

Sol e Sombra

W Sol e Sombra w Moreira do Rei, niedaleko Fafe, nie było psów (przynajmniej tych, które widzieliśmy). Było za to mnóstwo hałasu, przepychanek, wymiany zdań, poklepywania się po plecach i żartobliwych zaczepek, a wszystko to w towarzystwie glinianych dzbanów z winem i nieoznakowanych butelek z tajemniczymi trunkami. Pierwszym wrażeniem był chaos i zastanawialiśmy się, jak kiedykolwiek zostaniemy obsłużeni. Nawet przestrzenie między stolikami były wypełnione oczekującymi ludźmi, ponieważ miejsce to prowadziło również handel jedzeniem na wynos. Ale nawet w tym pozornym chaosie panowała chwalebna harmonia, a mężczyźni i kobiety czekający na stoliki mieli wszystko pod kontrolą, nawet jeśli nikt inny nie wiedział lub nawet nie dbał o to, co się dzieje. Skubaliśmy soczyste paski presunto i plastry ostrego salpicão, czekając na danie główne z węgla drzewnego.

Autor: Fitch O'Connell ;

Nasi towarzysze przy stole byli pstrokatą ekipą, głównie rodzinami na niedzielnym obiedzie, z okazjonalną parą taką jak my. Rodziny w miejscach publicznych, oczywiście, wykazują wspaniały stopień zaufania do siebie i do siebie nawzajem, a nigdy bardziej niż wtedy, gdy obecne są małe dzieci. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Portugalii wiele lat temu, przywiozłem ze sobą powszechne brytyjskie snootiness o dzieciach w przestrzeni publicznej i wolałbym, żeby były widziane, a nie słyszane - a najlepiej też nie widziane. Kilka dekad spędzonych w tym kraju wyleczyło mnie z tej przypadłości, a obecnie jedną z najlepszych rzeczy podczas niedzielnego lunchu jest niemal pewność, że małe dzieci biegają po restauracji i bawią się. To nie był wyjątek, a my zachowaliśmy spokój, gdy mały człowiek podskoczył do naszych nóg pod stołem, a następnie przycisnął się do ławki, przyciskając palce do ust, a jego oczy błagały nas, abyśmy nie oddawali go jego kolegom.

Nie byliśmy daleko od naszego domu w linii prostej - około 10 km - i dwa razy tyle drogą. Kiedy byliśmy w tej okolicy wcześniej, próbowaliśmy znaleźć drogę powrotną do domu, która mogłaby przypominać kierunek, w którym podążyłby posłuszny kruk, ale zawsze trudno było znaleźć właściwą drogę, z której można by zacząć. Żaden z drogowskazów kierujących na południe nie wskazywał miejsca, które rozpoznalibyśmy my lub nasze mapy. Tym razem wypróbowaliśmy potluck, zawsze przyzwoitą opcję, i wylądowaliśmy na drogach, których nie znaliśmy, a nawigacja uroczyście powiedziała nam, że jedziemy przez pola i lasy. Odkryliśmy maleńkie, górzyste doliny, rozpadające się wioski i opuszczony młyn wodny nad niemożliwie piękną małą rzeką. Był tam nawet starszy mężczyzna ubrany w tradycyjne portugalskie stroje chłopskie sprzed stu lat, w tym kapelusz rybaka z długimi frędzlami, mimo że morze znajdowało się sto kilometrów dalej. Pozdrowił nas ze schodów swojego domu, gdy patrzyliśmy na niego. Po raz kolejny odkryliśmy prawdziwe rozkosze tuż za progiem naszego domu, a gdy tylko wróciliśmy, próbowałem dowiedzieć się, którą trasę obraliśmy. Nie mogłem jej znaleźć. Pan Google nic nie znalazł. Zastanawiałem się, czy nie przejeżdżaliśmy przez jedną z tych krain, które istnieją tylko przelotnie od czasu do czasu. Być może coś w rodzaju portugalskiego Brigadoon. W każdym razie chciałbym tak myśleć.


Author

Fitch is a retired teacher trainer and academic writer who has lived in northern Portugal for over 30 years. Author of 'Rice & Chips', irreverent glimpses into Portugal, and other books.

Fitch O'Connell